NATALIA
Zeszłam na dół. Vincent
już na mnie czekał, był bardzo zniecierpliwiony.
- Chyba jesteś mi coś
winna.
- Tak, wiem.
- Więc?
- Chodzi o moją rodzinę.
Mam siostrę bliźniaczkę – Monikę, a przynajmniej miałam.
Byłyśmy nierozłączne, wszystko robiłyśmy razem. Jednak moja
siostra zbyt wcześnie przeszła transformacje. Miała wtedy dopiero
6 lat. Monika jest aniołem zemsty, służy Lucyferowi. Moce mojej
siostry zaczęły wymykać się spod kontroli, dlatego zabrał ją do
siebie. Rozdzielił nas. Tego dnia, odebrał mi również matkę,
jednak większy ból odczuwałam po utracie siostry. Matka nigdy się
mną nie przejmowała Byłam dla niej obojętna. Nie wiedziałam, o
tym wszystkim, dopóki sama nie przeszłam transformacji. Przez te
wszystkie lata szukałam Moniki, a niedawno dowiedziałam się o
miejscu, w którym się znajduje. Jest u Lucyfera, nadal ją tam
trzyma. Dlatego tu jestem, muszę się tam dostać i ją odebrać.
Wiem już, gdzie jest przejście, gdy Samanta wyjdzie z piekieł, mam
zamiar tam pójść.- Wszystko mówiłam bardzo szybko. Nie lubiłam
o tym opowiadać, był to dla mnie dość drażliwy temat.
- Rozumiem.- Vincent nie
powiedział wiele, nie okazywał mi współczucia, ani nie użalał
się nade mną. Jednak to było lepsze, o wiele lepsze. Nie
potrzebowałam współczucia, potrzebowałam zrozumienia. Cieszyłam
się, że mam przy sobie kogoś takiego, jak on. Vincent podszedł
do mnie i ujął moją twarz w swoje dłonie, uśmiechając się przy
tym.- Ale mimo wszystko, idę tam z Tobą.
Poszliśmy do mojego
pokoju. Siedzieliśmy obok siebie na łóżku i z niecierpliwością
czekaliśmy na powrót Samanty i Kacpra. W pewnej chwili Vincent
delikatnie dotknął mojej dłoni. Poczułam ciepły dreszczyk, który
przeszedł przez moje ciało. Nagle usłyszeliśmy głosy.
Poczekaliśmy aż wszyscy zejdą na parter i wtedy cichym krokiem
pokierowaliśmy się w stronę drzwi, prowadzących do piekieł.
Wreszcie je ujrzałam. Drzwi prowadzące do mojej siostry. Nie
zastanawiając się, popchnęłam je i weszłam do środka. Widziałam
tylko czerń. Nagle z otchłani wyłoniła się postać. Gdy nas
ujrzała stanęła w bezruchu i krzyknęła:
-Kim jesteście?- Oboje
milczeliśmy. Czekaliśmy na jej ruch. Nie wiedzieliśmy, co może
nam zrobić. Osoba zaczęła się do nas zbliżać, można było
zobaczyć jej kobiecą sylwetkę. Miała na sobie czarną suknię, a
jej brązowe włosy, spięte były w kok. Wtedy zrozumiałam. To była
moja matka.
- Córko? Zmieniłaś się!
- Jak mnie poznałaś?
Myślałam, że zapomniałaś o moim istnieniu.
- Matka miałaby nie
poznać własnego dziecka? Córeczko, Twój charakterek nic, a nic
się nie zmienił. Wyglądasz zupełnie jak siostra.
- Gdzie ona jest?
- A więc tak, jak
myślałam. Po to tu jesteś?
- Oddajcie mi siostrę.
- Monika nie może stąd
odejść.
- Więc może zmienię
temat. Rozumiem, że Lucyfer zabrał Monikę, ale co ty tu robisz?
Zostawiłaś mnie.
- To nie tak. Nie
rozumiesz...
- Więc mi to wyjaśnij.
- Skoro tak bardzo chcesz
ujrzeć siostrę, to jestem pewna, że mój mąż niedługo ją do
was ześle. Ale nie jestem pewna, czy ta wizyta się wam spodoba.
Nie zdążyłam powiedzieć
nic więcej, bo matka siłą wepchnęła mnie i Vincenta z powrotem
do portalu. Na koniec krzyknęła, że nie chce nas tu więcej
widzieć.
Wylądowaliśmy znów w
pokoju na drugim piętrze. Szybko podniosłam się z podłogi i
zaczęłam uderzać w drzwi, żeby się otworzyły. Vincent odciągnął
mnie od nich.
- Przestań, bo jeszcze
ktoś usłyszy.
- Nie obchodzi mnie to.-
Próbowałam uderzać dalej, ale chłopak trzymał moje dłonie, po
czym siłą wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju.
Siedzieliśmy w salonie.
Ciągle myślałam o rozmowie z Lucyferem, nie mogłam pojąć, że
to wszystko może być prawdą. Jednak rozmowa z nim, nie była
jedyną rzeczą, w którą nie mogłam uwierzyć. W piekle, mimo że
przez krótką chwilę, widziałam ją. Była tam. Ubrana w długą
czarną suknię, a jej proste, czarne włosy związane były w
długiego warkocza. Wyszła z jednej z komnat i poszła prosto wzdłuż
długiego, spłowiałego w czerni korytarza. Nie zauważyła mnie, a
mi zabrakło odwagi i tchu by ją zawołać. Chciałam do niej
krzyknąć, ale Lucyfer nie dał mi do tego okazji. Co ona tam robi?
Jak to wszystko się stało? Czy powinnam powiedzieć, o tym Natalii?
Dlaczego... Z zamysłu wyrwał mnie głos odzyskanego dziadka.
- Sam jak mogłaś to
zrobić?!- Dziadek wciąż się na mnie wściekał.
- Musiałam. Nie mogłam
patrzeć jak babcia cierpi, rozumiesz?
- A co z Lucyferem? Co z
waszą umową?
- On i tak by zrobił, co
by chciał, a tak mam Cię dziadku z powrotem.
- Może i masz rację, ale
tak wcale nie musiało być... Nigdy mnie nie widziałaś, zrobiłem
Ci tyle złego. A ty mnie uratowałaś. To nie w porządku.
- Nie mam do Ciebie
pretensji. Właściwie, to powinnam Ci podziękować, za to, co
zrobiłeś. Moje życie, dzięki temu stało się przynajmniej
ciekawe. Co prawda wszystko jest dość skomplikowane, ale nie ma
problemu, którego nie dało by się rozwiązać.
- Przepraszam Cię
wnuczko.
Wtedy weszła babcia.
Zobaczyła dziadka i rzuciła mu się w ramiona płacząc.
- Lucianie, co ty tu
robisz?
- Zapytaj Sam.
- Samanty? Czemu?
- To dzięki niej tu
jestem.
- Samanto proszę o
wyjaśnienia.- Była już opanowana.
- No cóż… Bo widzisz
babciu zaszły pewne komplikacje.- Próbowałam jakoś zacząć, ale
chyba mi nie wyszło.
- Jaśniej proszę.
- A więc tak. Szatan
oddał mi dziadka, w zamian za małżeństwo ze mną.- Wszystko
powiedziałam na jednym oddechu i szybko, bardzo szybko.
- Co? Jak? Przecież
miałaś temu zapobiec.
- Wiem, ale on wziął
mnie podstępem.
- Kiedy masz do niego iść?
- Przyjdzie po mnie, w
moje szesnaste urodziny.
- Samanto...
- Spokojnie babciu, ja coś
wymyślę. Nie mam zamiaru tam iść. Nie musicie się o mnie
martwić, naprawdę.
- Sam, wiesz, że to już
nie długo?
- Mam jeszcze pięć
miesięcy.
- To bardzo mało czasu.
- Przecież powiedziałam,
że coś wymyślę!- Zdenerwowana wyszłam z salonu i poszłam do
swojego pokoju. Czy oni myślą, że to takie proste? Działałam pod
wpływem emocji. Teraz muszę wszystko dokładnie przemyśleć i
obmyślić plan. Nim się spostrzegłam, zasnęłam.
Szłam do szkoły. Był
piękny lutowy poranek i to piątek trzynastego. Czy to nie cudowne?
Miałam nadzieje, że nie spotka mnie żadne niepowodzenie. Chociaż
ostatnio krąży nade mną jakieś fatum. Cóż za sprzeczność. Nic
nikomu nie mówiłam, o tym co się stało. Kacper również milczał.
Od naszej wycieczki do piekieł właściwie się do mnie nie odzywał.
Ciągle mnie unikał. Anita nic nie wiedziała o moim „narzeczonym”.
I tak by mi nie uwierzyła. Natalia też nic nie wiedziała. Nie
chciałam jej denerwować. Natalia również
jest podporządkowana Lucyferowi. Jednak ma kontrolę nad
wszystkimi aniołami. Chciałabym być na jej miejscu.
- Sam mówię do Ciebie.
- Oj, przepraszam.
Zamyśliłam się.
- Zauważyłyśmy-
powiedziały chórem.
- Ale nic mi nie jest.
- Posłuchaj, wiem, że ty
wiesz, ale to nie to Cię dobija, więc co?
Mówiła szyfrem by Anita
się nie domyśliła.
- Nic mi nie jest.
Wszystko jest w porządku.
- O czym wy gadacie?
- Wiesz, rodzinne sprawy.
Szłyśmy w milczeniu. W
końcu odezwała się Natalia.
- Chciałabym zorganizować
moje szesnaste urodziny. Może mi pomożecie?- Na myśl o szesnastych
urodzinach przeszły mnie dreszcze. Musiałam głupio wyglądać, bo
Anita się odezwała:
- Sam, co Ci?
- A nic, nic. Tak tyko
sobie myślę.
- O czym?
- Jak się ubrać na Twoją
imprezę.
- Więc pomożecie mi?
- No jasne.-
powiedziałyśmy razem.
Szkoła jak to szkoła.
Nuda i nic więcej. Choć nie tym razem. Raz zdarzyło się, że
szafka Amelii z 2a zaczęła płonąć. Potem plecak Maćka z 3c
został ujęty przez płomienie. Na koniec, jedna z sal lekcyjnych
stanęła w płomieniach. Ewakuowano wszystkich uczniów. Nie
chciałam wierzyć w to, co się działo. Bałam się, że to sprawa
Lucyfera. Coraz bardziej się go obawiałam. Na szczęście nikomu
nic się nie stało. Tego dnia, po drugiej lekcji puścili nas do
domu. Chyba zauważyli, że dziś nie był szczęśliwy dzień. Znowu
pogrążyłam się w myślach. Nie mogły to być przypadki. On na
pewno maczał w tym palce, był zdolny do wszystkiego. Krew
niewinnych, na pewno nie robiła na nim wrażenia, a nawet sprawiała
przyjemność. Jak ja mogłabym być z taką osobą?
- Sam słuchasz mnie, czy
nie?- Szłam sama z Natalią. Anita pojechała z rodzicami.
- Przepraszam. Nie mogę
się skupić. Kiedy masz zamiar zrobić imprezę?
- W następnym tygodniu w
sobotę. To jest…
- 21 luty.
- No właśnie.
- Ale ty urodziny masz 25
lutego. Czemu tak wcześnie?
- Chcę to zrobić jak
najszybciej, w miarę możliwości.
- No dobra, a gdzie chcesz
to zrobić?
- I tu zwracam się do
Ciebie.
- Wiem, o co Ci chodzi.
Rób co chcesz. I tak rodziców nie będzie do moich urodzin.
- A ty masz 26 czerwca?
- Tak.
Zrozumiałam, że nie będę
miała zbyt dużo czasu, by pożegnać się z nimi. Myślałam, że
zaraz się rozpłaczę, jednak się powstrzymałam.
- Zobacz Sam masz
szesnaste urodziny 26 czerwca. Trzy szóstki. Nieźle,nie?
- Tak, wspaniale. -
Natalia dziwnie się zachowywała. Pewnie coś się stało, ale jak
zwykle udawała, że wszystko jest w porządku. Nigdy nie jest taka
pozytywna. Nie lubi współczucia innych, dlatego zawsze ukrywała
swoje uczucia.
- Nie słyszę entuzjazmu
w Twoim głosie.
- Wiesz, nie chcę nic
kojarzyć z szatanem.
- Rozumiem. Widzę, że
się jeszcze nie przyzwyczaiłaś, do swojego pochodzenia.
- Racja, nie
przyzwyczaiłam się. Właściwie, to nie obchodzę w tym roku
urodzin.
- Jak to?
- Tak to. Dla mnie w tym
roku nie ma urodzin.
- Jak chcesz.
Poszłam do pokoju. Na
łóżku leżała paczka. Uchyliłam ostrożnie wieko. Kto to tu
położył? W środku był sztylet. Cały złoty. Wzięłam go w
dłonie. Zaczął świecić jasnym światłem. Odłożyłam go na
bok. W pudełku był jeszcze list. Otworzyłam go. Czytałam z
niedowierzaniem. Każda litera, każde słowo stawało się dla mnie
coraz bardziej szokujące. Nie mogłam w to wierzyć. Starałam się
zapomnieć, ale on pamiętał i przyjdzie po mnie niedługo, a ja
nigdy nie będę na to gotowa.