sobota, 23 stycznia 2016

Bogowie Aniołów - Rozdział 1


Nadszedł 21 luty. Piękny, wiosenno-zimowy dzień. Dzisiaj organizuje wraz z Vincentem i Kacprem urodziny Moniki i Natalii. Natalia zrezygnowała z hucznego przyjęcia, chciała wraz z Moniką spędzić wspólnie dzień z najbliższymi. Jednak, postanowiłam zrobić im niespodziankę, zasługiwały na to. Mimo, że Monika wróciła na ziemię ,odzyskała prawdziwą siebie i wszyscy byliśmy razem,  miałam złe przeczucia.  Kiedy siostry wyszły na spacer, zaczęliśmy przygotowania. Zaprosiliśmy znajomych ze szkoły, w tym Anitę z Aleksem i Sandrę  z Dawidem.  Vincent wraz z Kacprem wspólnie upiekli tort urodzinowy dla dziewczyn. Pomagała im mama Vincenta. Chłopcy mieli niezłą zabawę.
Około godziny dwudziestej zebrali się wszyscy zaproszeni goście. W  końcu siostry wróciły do domu i nie były zaskoczone, ale cieszyły się widząc swoich znajomych. Monika wraz z Natalią przywitały wszystkich gości. Muzyka grała, a szkolni znajomi składali Natalii i Monice życzenia. Po chwili do salonu weszli Vincent i Kacper w fartuszkach, niosąc tort. Muszę przyznać, że był to bardzo zabawny widok. Zaczęłam kroić tort i przy pomocy Kacpra rozdawać go wszystkim gościom. Vincent i Kacper zbierali gratulację za przepyszny tort. Podczas zabawy zaczął boleć mnie żołądek. Ból był w miarę do zniesienia, choć z każdą chwilą stawał się coraz bardziej uporczywy. Po niedługim czasie zabawy, zwijałam się z bólu. Natalia zaniepokojona spytała:
- Wszystko w porządku?
- To tylko z nerwów.
 - Co się dzieję?
- Mam złe przeczucia.
- Chodzi o Lucyfera?
- Mam nadzieję, że nie.
W tym momencie wszedł Vincent i poprosił mnie, żebym ich zostawiła.
- Gotowa, głupku?
- Na co?
- Myślisz, że nic dla ciebie nie przygotowałem?
- Nie mogę zostawić gości, a zwłaszcza Moniki.
- Już to załatwiłem, a teraz chodź i nie dyskutuj.
Po chwili Vincent przełożył Natalię przez ramię i wyszedł z domu. Odjechali na motorze.
Dochodziła północ. Wszyscy goście już nas opuścili. Kacper i Monika położyli się spać, a Natalia jeszcze nie wróciła. Ja nie mogłam spać, więc leżałam na sofie w salonie i jadłam ciasto. Była to piękna zimowa noc, księżyc w pełni świecił jasnym światłem, przedostając się do salonu mojego domu przez okna. Nagle pokój oplotła ciemność. Wiedziałam co się dzieję, byłam przerażona. Niespodziewanie na środku pomieszczenia rozbłysło światło. Chciałam uciec, lecz nie mogłam się ruszyć. Niewidzialna siła przywierała mnie do kanapy. W pewnym momencie zobaczyłam przed sobą jego. Najpotężniejszego pana zła, Lucyfera.
- Droga Samanto, czemu chcesz uciec? Boisz się mnie?
-  Może.
- Musisz się do mnie przyzwyczaić. Wiesz, że nie mógłbym zrobić ci krzywdy.
- To czemu nasłałeś na mnie i moich przyjaciół Monikę?
- Nikt by ci nie zrobił krzywdy.
- Po co tu przyszedłeś?- Uśmiech przebiegł po jego idealnych ustach.
- Przyszedłem ci powiedzieć, że jutro po ciebie przyjdę. Bądź proszę gotowa.
- Nie zgadzam się.
- Nie możesz.
Podszedł do mnie i pochylił się, aby mnie pocałować. Odwróciłam głowę.
- I tak w końcu to zrobisz.
- Jesteś w błędzie.
- Samanto, uwierz mi.
- Wyjdź z mojego domu.
-  Do zobaczenia.
Odszedł. Następnego dnia późno wstałam, nie mówiąc nikomu o wieczornym gościu. Poszłam do łazienki i ubrałam się. Następnie zjadłam szybkie śniadanie. Wyszłam do ogrodu. Zamknęłam oczy i nagle usłyszałam głos – „To już dzisiaj”.  Nie mogłam uwierzyć, że to mój ostatni dzień na ziemi.  Zostanę zabrana do wiecznej otchłani ciemności. Jestem sama w domu, nikt nie jest w stanie mi pomóc. Vincent zabrał Natalię, aby uczyć ją jeździć na motorze. Kacper miał dzisiaj mecz, a Monika poszła kibicować jego drużynie. Zostałam sama. Weszłam do domu i sprawdziłam godzinę, dochodziła już czternasta. Niespodziewanie poczułam na sobie oddech. Odwróciłam się i ujrzałam Lucyfera, całego w czerni. Uśmiechnął się do mnie.
- Gotowa?
- Nigdy nie będę gotowa.
- Niedługo zmienisz zdanie.
- Nigdzie z Tobą nie idę.
- Czemu tak bardzo tego nie chcesz?
- Ponieważ nie chcę spędzić mojego całego życia z dala od mojej rodziny i przyjaciół.
- Teraz ja będę twoją rodziną.
- Chyba nie znasz znaczenia słowa „rodzina”.
- Widocznie inaczej rozumiemy tę wartość.
- Czemu ja?
- Bo Ciebie wybrałem i nie zmienię zdania.
- A twoja małżonka? Co z nią?
- Nic już do niej nie czuję. Jedyne, co nas łączy to nasi dwaj synowie.
- Masz dzieci?
- Oczywiście, że mam.
- Zaskakujące. Gdzie przebywają twoi synowie?
- Oczywiście są ze mną.
- Och. – Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Musimy już iść, nie chcę niepotrzebnych tutaj ludzi.

To był już koniec. Nie zostało mi nic innego, jak tam iść i spędzić z nim resztę mojego nędznego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz