piątek, 30 października 2015

Rozdział 14

                                     
         Każdy był pogrążony w smutku. Kacper nie chodził do szkoły. Dni stawały się coraz dłuższe i chłodniejsze. Nic nie miało większego sensu. Nadeszły nareszcie święta. Wszyscy byli zajęci przygotowaniami. Po pogrzebie, Kacper nie wychodził ze swojego pokoju. Zamieszkał razem z nami. Mama wniosła papiery o to, aby być wraz z tatą prawnymi opiekunami Kacpra. On jeszcze o tym nie wiedział, ale kiedy sprawa będzie załatwiona to rodzice wszystko mu wytłumaczą. Jutro jest wigilia. Jedziemy do babci, tylko na jeden wieczór. Nie wiem, gdzie spędzimy resztę świąt. Zapewne w domu. Teraz sprzątam pokój, mama gotuje, a tata jest w pracy. Nie dali mu zwolnienia na dzisiaj, ale potem aż do 2 stycznia ma wolne. Z mamą musimy radzić sobie same. Dobrze, że tylko został mi mój pokój i koniec. Nie widziałam Kacpra od wypadku jego rodziców. Mama tylko przynosi mu jedzenie. Nie odważyłam się jeszcze z nim porozmawiać.
         Było wczesne popołudnie. Na dworze ciemność oplatała każde miejsce. Tata wrócił do domu z choinką. Świeżą i zieloną. Była prawdziwa. Mama poszła po ozdoby, a ja po Lucasa i Kacpra. Lucas nie ociągał się. Kochał święta, a strojenie choinki to nasza tradycja. Gdy weszłam do pokoju Kacpra widziałam tylko ciemność. Zapaliłam światło. Leżał na łóżku. Spał. Nie chciałam go budzić. Wyglądał tak bezbronnie i samotnie. To było takie rozkoszne. Nie miałam serca go budzić, więc zeszłam do salonu. Zaczęliśmy nasz doroczny rytuał.
         Gdy choinka była ubrana, zaczęliśmy robić ciasteczka. Następna rodzinna tradycja. Kocham to uczucie, kiedy zbieramy się całą rodziną i wspólnie przygotowujemy się do świąt. Czuję się wtedy szczęśliwa i otoczona rodzinnym ciepłem i miłością.
Szybko położyłam się spać. Zmęczona poczłapałam na górę.
         Następnego dnia, gdy się obudziłam poszłam do kuchni. Mama była tam przede mną.
- Witaj kochanie. Chcesz coś do jedzenia?
- Nie, nie jestem głodna.
- Masz przyszykowane ubrania do babci?- No tak, głupie pytania mamy.
- Mamo nie mam pięciu lat, wiem dokładnie, co mam zrobić.
- Dobrze skarbie. Mogłabyś pójść do Kacpra i zawołać go do mnie?
- Oczywiście.
Weszłam na górę. On nadal spał. Musiałam go obudzić:
- Kacper musisz wstać.
- Sam, to ty?
- Tak. Chodź do kuchni. Mama cię woła.
- Już wstaję.
Zeszliśmy na dół. Mama zrobiła wielkie oczy.
- Udało ci się wyciągnąć go z łóżka? Myślałam, że to niemożliwe.
- A jednak mamo, wszystko jest możliwe 
- Ale jak ci się to udało?
- Hm? O co chodzi?
- Twojej mamie chodzi o to, że - wtrącił się Kacper – gdy chciała żebym wstał to ja nie ruszałem się z łóżka, lecz nie robiłem tego na złość, ale  kiedy ty mnie o to poprosiłaś, wstałem od razu.
- Teraz rozumiem.
- Przepraszam, że pytam, ale który dzisiaj?
- 24 grudnia.
- Naprawdę?
- Tak.
- To dzisiaj jest wigilia?
- No tak.
Poszedł na górę do pokoju. Musiał się umyć i ubrać, w końcu mieliśmy zaraz wyjeżdżać.
- Ja też już pójdę.
- Tylko pospiesz się Sam, zaraz wyruszamy. Powiedz też Lucasowi.
- Dobrze.
         Kiedy wsiedliśmy do samochodu, widziałam załamanie i smutek w oczach Kacpra. Nie byłam zdziwiona, w końcu pierwszy raz od pogrzebu wyszedł z domu. Jego twarz była cała blada. Nie wiedziałam, jak mam mu pomóc. Bolało mnie serce na jego widok. Nie miałam pojęcia, co on teraz może czuć. Mogłam się tylko domyślać. Widzę jakie jego oczy są puste i bez wyrazu. Jego serce musiało być przepełnione bólem. Nie mogłam się tak ciągle na niego patrzeć. Między nami siedział Lucas. Kocham mojego brata, ale teraz mógłby się stąd ulotnić, mimo, że to samochód. Minęło pół godziny aż dotarliśmy na miejsce. Babcia przywitała nas bardzo serdecznie. Jest cudowna. Mimo, że jest moją babcią, jest naprawdę młoda. Ma dopiero pięćdziesiąt dwa lata. Może dlatego, tak dobrze potrafię się z nią dogadać.         
          Stół był strasznie zastawiony. Mama kazała nam wszystkiego spróbować, by jej zdaniem „babcia się nie obraziła”. Jestem tak napchana, że zaraz pęknę z przejedzenia. Kacprowi też kazali posmakować wszystkiego. No chłopak nie miał wyjścia. Zjadł jeszcze więcej ode mnie. Po kolacji usiedliśmy koło choinki. Uwielbiam, kiedy cała rodzina wspólnie spędza chwile. Gdy tak siedzieliśmy poczułam się bardzo dziwnie. Uczucie kłucia w klatce piersiowej nie dawało mi spokoju. Śpiewaliśmy kolędy, a mnie dalej nie przestawało boleć. Po rozdaniu prezentów nie miałam sił i położyłam się spać. Nikomu nie powiedziałam, że źle się czuję. W pokoju byłam sama. Położyłam się i zasnęłam. Ból nie ustępował. Nadeszła północ. Nagle po całym moim ciele przeszedł przeszywający ból. Tak jakby ktoś wbijał we mnie szpilki. Otworzyłam oczy. Nagle poczułam, jak coś przeze mnie przechodzi. Jakby chciało we mnie wejść. Znów zacisnęłam powieki. Podskoczyłam z bólu na łóżku, nic nie mówiąc. Po chwili jakby wszystko ustało. Poczułam okropne zmęczenie. Na sam koniec znowu otworzyłam oczy i zobaczyłam zjawę, ducha nie wiem, co to było. Nie miało określonego kształtu. Stało nade mną i patrzyło mi prosto w twarz. Zasnęłam, poczułam błogi spokój i ciszę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz