wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział 12

W domu chaos. Każdy biegał. Wszędzie pełno ubrań. Sukienki, buty, krawaty, spodnie, marynarki i koszule walały się po kontach. Zatrzymałam Kacpra.
- Co się tutaj dzieje?
- Jak to ty nie wiesz? Dzisiaj jest bal trzecich klas.
- Myślałam, że jest w czerwcu.
- Zmiana planów. Nie słyszałaś o tym?
- Naprawdę nie wiedziałam.
- No Black szykuj się. Masz mało czasu.
- O nie. Ja nigdzie nie idę. Zostaje w domu.
- Nie zrobisz mi tego. Ja z tobą poszedłem na bal na zakończenie drugiej klasy. – Zabolało. Stawiał mnie przed faktem dokonanym. Wiedział jak mnie podejść. Ale nie chciałam się poddawać tak na starcie.
- Poszłabym ale nie mam się w co ubrać.
- To żaden problem. Przyszła paczka od twoich rodziców. Jest na twoim łóżku. – Miałam ochotę go udusić. Pierdol się Moon!
Poszłam do swojej sypialni. Rzeczywiście, na łóżku leżała paczka. List od rodziców leżał na niej.
Droga Samanto
Przykro nam, że nie ma nas przy tobie. Przepraszamy. Nie możemy teraz wrócić. Wybacz nam, że nie będzie nas na twoim balu. Przyjmij ją. Mamy nadzieje, że ci się spodoba. Jeszcze raz przepraszamy. Baw się dobrze. Tęsknimy.
Mama i tata
Akurat teraz musieli mi coś przysłać? Nie chcę iść na ten bal. Po co ja tam? Spojrzałam do paczki. Zobaczyłam cudowną sukienkę. Zawsze taką chciałam. Od kiedy pamiętam rysowałam ją wszędzie. Na ramiączkach, powyżej kolana, rozkloszowana od pasa. Góra czarna obszyta czerwoną koronką. Dół czerwony obszyty czarną koronką. Cudowna. Na dnie pudełka były buty. Szpilki dziesięciocentymetrowe na trzycentymetrowym podwyższeniu. Czarne. Mój rozmiar. Do tego złoty krzyżyk na cieniutkim łańcuszku. Przymierzyłam wszystko. Spięłam włosy. Fale spadały mi na ramiona. Wyprostowana grzywka zasłaniała lewe oko. Lekki makijaż. Zeszłam na dół. Wszyscy dalej byli w rozsypce. Usiadłam na sofie. Z góry zszedł Kacper. Miał na sobie garnitur. Czarny. Włosy idealnie ułożone. Był gotowy. Wyglądał świetnie. Spojrzał na mnie.
- No nieźle. Moon postarałeś się.
- A ty Black jeszcze lepiej. Jak ty to robisz że tak ślicznie wyglądasz?
- To ty raczej powiedz mnie jak ty to robisz?
- Rozumiem, że idziesz?
- Tak. Czemu nie. Sama w domu nudziłabym się.
- To super. Jak za dawnych czasów. Jak rok temu.
- Tak jak rok temu. Wróciłeś wtedy dla mnie. To było urocze. I wiele dla mnie znaczyło i znaczy.
- Od tamtej pory wiele się zmieniło.
- Całe życie.
- Wiele razem przeżyliśmy.
- Smutne i szczęśliwe chwile.
- Śmierć i narodziny a właściwie odrodzenie.
- Po śmierci twoich rodziców myślałam, że już nie będziesz taki jak kiedyś. Cieszę się, że wszystko jest okej.
- To co mnie spotkało było straszne i pewnie bym się załamał ale dzięki tobie tak nie jest. Ty sprawiłaś, że znowu zacząłem żyć.
- Nic takiego nie zrobiłam.
- Wierz mi. Dla mnie zrobiłaś wiele. Nie żałuję że przyjechałem. Brakowało mi ciebie Sam.
- A mi ciebie.
Przytuliłam go. Często to robimy. Coraz częściej gadamy. Wiele razem przetrwaliśmy.
Po około godzinie wszyscy byli gotowi. Pojechaliśmy limuzyną, którą wynajął Kacper. Vincent miał na sobie garnitur, podobny do garnituru Kacpra. Tylko, że w jego przypadku czarna grzywka zasłaniała mu oko. A zamiast marynarki miał skórzaną kurtkę. Typowe. Monika miała białą sukienkę z gorsetem, rozkloszowaną. Rękawiczki do łokci i za kolanówki. Pomalowała włosy na czerwono. Wyglądała zabójczo. Natalia zresztą też. Cała na czarno. Jej buty jedynie były czerwone. Miała czarne rękawiczki do nadgarstka. Wysiedliśmy z naszego auta przed salą. Każdy sie na nas patrzył. Rafał wręcz oniemiał. Podszedł do Moniki i ujął jej dłoń.
- Witaj kochanie. Zechcesz mi potowarzyszyć?
- Oczywiście.
I poszli. Potem Vincent wyszeptał do ucha Natalii:
- A teraz porwę cię do tańca mała.
- Podoba mi się ta opcja.
Poszli w stronę sali.
- A ty piękna, będziesz moją partnerką.
- Oczywiście przystojniaku.
Chwycił mnie za rękę tak jak rok temu. Uśmiechnęłam sie sama do siebie. Weszliśmy na pięknie strojoną salę. Wszyscy w uroczych strojach. Wypucowani jak na jakiś poważny bal. Nie dla nastolatków kończących gimnazjum. Muzyka grała bardzo głośno. Pełne stoły jedzenia. Cała sala się bawiła. Kacper nie pozwolił mi nawet podejść do stolika. Od razu wyciągnął mnie na parkiet. Prowadził genialnie. Czułam się wolna. Zapomniałam o problemach. Byłam sobą. Dawną Samanta. Człowiekiem. Nie bogiem. Kochałam ten stan rzeczy. Oddałam się w pełni magii nocy. Oddałam się tańcu. Gdy piosenka się skończyła usiedliśmy razem do stolika. Patrzyłam jak wszystkie pary tańczą na parkiecie. Dobrze, że jednak poszłam na ten bal.
Po około dwóch godzinach nogi strasznie mnie bolały. Non stop tańczyłam. A byłam w szpilkach. Postanowiłam przebrać je na baleriny. Poszłam do łazienki. Byłam tam sama. Niespodziewanie muzyka ucichła. Miałam złe przeczucia. Usłyszałam męski głos: " Gdzie ona jest?! " Szybko przebrałam buty i poszłam na salę. Wszyscy z tamtąd zwiali oprócz Kacpra, Natalii, Vincenta, Moniki i ( o dziwo ) Rafała. Co mnie zaniepokoiło to fakt, że ktoś trzymał  Kacpra za szyję w powietrzu. Byli tam też jakieś inne stwory. Wielcy ludzie. Widać było, że są umięśnieni. Na pewno nie byli ludźmi. Nie widziałam twarzy osoby która ubezwładniła Kacpra. Jeszcze raz powiedział:" Gdzie jest Sam ?! " Ooooo to o mnie chodzi. Co? O mnie?
- Tu jestem.
Opuścił Kacpra na podłogę i obrócił się w moją stronę.
I nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To było nie możliwe.
- Cześć Samanto. Dawno się nie widzieliśmy.
To był...
- Michael co tu robisz?
-  Przyszedłem potańczyć. – Przewrócił oczami i spojrzał na mnie.- A jak myślisz? Przyszedłem zniszczyć ci życie. Nie myślałaś chyba, że wszystko od tak się zmieni. Wybacz skarbie, ale nie. Ten zły to ja, a Eric to zwykła ciota.
- Czemu to robisz? Nie jesteś taki.
- Uwierz mi, jestem. A dlaczego tu jestem? Bo chcę skończyć to co zaczął mój brat i ojciec. Zabrać cię do zamku. Jeśli nie będziemy walczyć. Lub pójdzie Natalia. Wasz wybór.
Podeszłam do Kacpra. Czuł się dobrze. Każdy do nas podszedł. Była nas szóstka, ich też ale dwa razy więksi. Staliśmy wpatrując się we wrogów.
- To co Black, zabawimy się.
- Moon czytasz mi w myślach.
- W końcu. Tak długo czekałem.
- I jak Samanto, pójdziesz ze mną?
- Nie i Natalia też się nigdzie nie wybiera.
- A więc...
-...wojna.
Dotknęłam uda i pomyślałam o sztylecie. Od razu wyczułam go pod materiałem sukni.
Michael długo nie czekał.
- Na nich.

On stał w bezpiecznej odległości, a jego osiłki ruszyły na nas. Zaczęło się. Wir walki. Napadło na mnie dwóch w tym samym momencie. Na szczęście miałam sztylet. Jednego zabiłam zaraz. Z drugim nie było tak łatwo. Miał miecz wiec ja zmieniłam mój sztylecik w maczetę. Walka była zacięta. W pewnym momencie upadłam. Myślałam, że już po mnie ale szybko sie otrząsnęłam gdy zobaczyłam miecz przeciwnika nad swoją twarzą. Odwróciłam się w prawo i sprawnie wstałam. Mój przeciwnik nie zauważył kiedy wstałam i był zbyt długo odwrócony do mnie tyłem. Przebiłam go maczetą. Odwróciłam się w stronę gdzie stał Michael. Gdy to zrobiłam on stał przy mnie. Nie czekał długo. Walnął mnie z pięści w twarz. Upadłam. Zaczął kopać mnie po brzuch. Nie mogłam oddychać. Nagle moje oczy zasnuły się mgłą. Ból nie ustępował. Potem zelżał gdy pochłonęła mnie ciemność

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz