W domu chaos.
Każdy biegał. Wszędzie pełno ubrań. Sukienki, buty, krawaty, spodnie, marynarki
i koszule walały się po kontach. Zatrzymałam Kacpra.
- Co się tutaj
dzieje?
- Jak to ty nie
wiesz? Dzisiaj jest bal trzecich klas.
- Myślałam, że
jest w czerwcu.
- Zmiana planów.
Nie słyszałaś o tym?
- Naprawdę nie
wiedziałam.
- No Black
szykuj się. Masz mało czasu.
- O nie. Ja
nigdzie nie idę. Zostaje w domu.
- Nie zrobisz mi
tego. Ja z tobą poszedłem na bal na zakończenie drugiej klasy. – Zabolało.
Stawiał mnie przed faktem dokonanym. Wiedział jak mnie podejść. Ale nie
chciałam się poddawać tak na starcie.
- Poszłabym ale
nie mam się w co ubrać.
- To żaden
problem. Przyszła paczka od twoich rodziców. Jest na twoim łóżku. – Miałam ochotę
go udusić. Pierdol się Moon!
Poszłam do
swojej sypialni. Rzeczywiście, na łóżku leżała paczka. List od rodziców leżał
na niej.
Droga
Samanto
Przykro nam,
że nie ma nas przy tobie. Przepraszamy. Nie możemy teraz wrócić. Wybacz nam, że
nie będzie nas na twoim balu. Przyjmij ją. Mamy nadzieje, że ci się spodoba.
Jeszcze raz przepraszamy. Baw się dobrze. Tęsknimy.
Mama i
tata
Akurat teraz
musieli mi coś przysłać? Nie chcę iść na ten bal. Po co ja tam? Spojrzałam do
paczki. Zobaczyłam cudowną sukienkę. Zawsze taką chciałam. Od kiedy pamiętam
rysowałam ją wszędzie. Na ramiączkach, powyżej kolana, rozkloszowana od pasa.
Góra czarna obszyta czerwoną koronką. Dół czerwony obszyty czarną koronką.
Cudowna. Na dnie pudełka były buty. Szpilki dziesięciocentymetrowe na
trzycentymetrowym podwyższeniu. Czarne. Mój rozmiar. Do tego złoty krzyżyk na
cieniutkim łańcuszku. Przymierzyłam wszystko. Spięłam włosy. Fale spadały mi na
ramiona. Wyprostowana grzywka zasłaniała lewe oko. Lekki makijaż. Zeszłam na
dół. Wszyscy dalej byli w rozsypce. Usiadłam na sofie. Z góry zszedł Kacper.
Miał na sobie garnitur. Czarny. Włosy idealnie ułożone. Był gotowy. Wyglądał
świetnie. Spojrzał na mnie.
- No nieźle.
Moon postarałeś się.
- A ty Black
jeszcze lepiej. Jak ty to robisz że tak ślicznie wyglądasz?
- To ty raczej
powiedz mnie jak ty to robisz?
- Rozumiem, że
idziesz?
- Tak. Czemu
nie. Sama w domu nudziłabym się.
- To super. Jak
za dawnych czasów. Jak rok temu.
- Tak jak rok
temu. Wróciłeś wtedy dla mnie. To było urocze. I wiele dla mnie znaczyło i
znaczy.
- Od tamtej pory
wiele się zmieniło.
- Całe życie.
- Wiele razem
przeżyliśmy.
- Smutne i
szczęśliwe chwile.
- Śmierć i narodziny
a właściwie odrodzenie.
- Po śmierci
twoich rodziców myślałam, że już nie będziesz taki jak kiedyś. Cieszę się, że
wszystko jest okej.
- To co mnie
spotkało było straszne i pewnie bym się załamał ale dzięki tobie tak nie jest.
Ty sprawiłaś, że znowu zacząłem żyć.
- Nic takiego
nie zrobiłam.
- Wierz mi. Dla
mnie zrobiłaś wiele. Nie żałuję że przyjechałem. Brakowało mi ciebie Sam.
- A mi ciebie.
Przytuliłam go.
Często to robimy. Coraz częściej gadamy. Wiele razem przetrwaliśmy.
Po około godzinie
wszyscy byli gotowi. Pojechaliśmy limuzyną, którą wynajął Kacper. Vincent miał
na sobie garnitur, podobny do garnituru Kacpra. Tylko, że w jego przypadku czarna
grzywka zasłaniała mu oko. A zamiast marynarki miał skórzaną kurtkę. Typowe. Monika
miała białą sukienkę z gorsetem, rozkloszowaną. Rękawiczki do łokci i za kolanówki.
Pomalowała włosy na czerwono. Wyglądała zabójczo. Natalia zresztą też. Cała na
czarno. Jej buty jedynie były czerwone. Miała czarne rękawiczki do nadgarstka.
Wysiedliśmy z naszego auta przed salą. Każdy sie na nas patrzył. Rafał wręcz
oniemiał. Podszedł do Moniki i ujął jej dłoń.
- Witaj
kochanie. Zechcesz mi potowarzyszyć?
- Oczywiście.
I poszli. Potem
Vincent wyszeptał do ucha Natalii:
- A teraz porwę
cię do tańca mała.
- Podoba mi się
ta opcja.
Poszli w stronę
sali.
- A ty piękna,
będziesz moją partnerką.
- Oczywiście
przystojniaku.
Chwycił mnie za
rękę tak jak rok temu. Uśmiechnęłam sie sama do siebie. Weszliśmy na pięknie strojoną
salę. Wszyscy w uroczych strojach. Wypucowani jak na jakiś poważny bal. Nie dla
nastolatków kończących gimnazjum. Muzyka grała bardzo głośno. Pełne stoły
jedzenia. Cała sala się bawiła. Kacper nie pozwolił mi nawet podejść do
stolika. Od razu wyciągnął mnie na parkiet. Prowadził genialnie. Czułam się
wolna. Zapomniałam o problemach. Byłam sobą. Dawną Samanta. Człowiekiem. Nie
bogiem. Kochałam ten stan rzeczy. Oddałam się w pełni magii nocy. Oddałam się
tańcu. Gdy piosenka się skończyła usiedliśmy razem do stolika. Patrzyłam jak
wszystkie pary tańczą na parkiecie. Dobrze, że jednak poszłam na ten bal.
Po około dwóch
godzinach nogi strasznie mnie bolały. Non stop tańczyłam. A byłam w szpilkach.
Postanowiłam przebrać je na baleriny. Poszłam do łazienki. Byłam tam sama.
Niespodziewanie muzyka ucichła. Miałam złe przeczucia. Usłyszałam męski głos:
" Gdzie ona jest?! " Szybko przebrałam buty i poszłam na salę.
Wszyscy z tamtąd zwiali oprócz Kacpra, Natalii, Vincenta, Moniki i ( o dziwo )
Rafała. Co mnie zaniepokoiło to fakt, że ktoś trzymał Kacpra za szyję w powietrzu. Byli tam też
jakieś inne stwory. Wielcy ludzie. Widać było, że są umięśnieni. Na pewno nie
byli ludźmi. Nie widziałam twarzy osoby która ubezwładniła Kacpra. Jeszcze raz
powiedział:" Gdzie jest Sam ?! " Ooooo to o mnie chodzi. Co? O mnie?
- Tu jestem.
Opuścił Kacpra
na podłogę i obrócił się w moją stronę.
I nie mogłam
uwierzyć własnym oczom. To było nie możliwe.
- Cześć Samanto.
Dawno się nie widzieliśmy.
To był...
- Michael co tu
robisz?
- Przyszedłem potańczyć. – Przewrócił oczami i
spojrzał na mnie.- A jak myślisz? Przyszedłem zniszczyć ci życie. Nie myślałaś
chyba, że wszystko od tak się zmieni. Wybacz skarbie, ale nie. Ten zły to ja, a
Eric to zwykła ciota.
- Czemu to
robisz? Nie jesteś taki.
- Uwierz mi,
jestem. A dlaczego tu jestem? Bo chcę skończyć to co zaczął mój brat i ojciec.
Zabrać cię do zamku. Jeśli nie będziemy walczyć. Lub pójdzie Natalia. Wasz
wybór.
Podeszłam do
Kacpra. Czuł się dobrze. Każdy do nas podszedł. Była nas szóstka, ich też ale
dwa razy więksi. Staliśmy wpatrując się we wrogów.
- To co Black,
zabawimy się.
- Moon czytasz
mi w myślach.
- W końcu. Tak
długo czekałem.
- I jak Samanto,
pójdziesz ze mną?
- Nie i Natalia
też się nigdzie nie wybiera.
- A więc...
-...wojna.
Dotknęłam uda i
pomyślałam o sztylecie. Od razu wyczułam go pod materiałem sukni.
Michael długo
nie czekał.
- Na nich.
On stał w
bezpiecznej odległości, a jego osiłki ruszyły na nas. Zaczęło się. Wir walki.
Napadło na mnie dwóch w tym samym momencie. Na szczęście miałam sztylet.
Jednego zabiłam zaraz. Z drugim nie było tak łatwo. Miał miecz wiec ja
zmieniłam mój sztylecik w maczetę. Walka była zacięta. W pewnym momencie
upadłam. Myślałam, że już po mnie ale szybko sie otrząsnęłam gdy zobaczyłam
miecz przeciwnika nad swoją twarzą. Odwróciłam się w prawo i sprawnie wstałam.
Mój przeciwnik nie zauważył kiedy wstałam i był zbyt długo odwrócony do mnie
tyłem. Przebiłam go maczetą. Odwróciłam się w stronę gdzie stał Michael. Gdy to
zrobiłam on stał przy mnie. Nie czekał długo. Walnął mnie z pięści w twarz.
Upadłam. Zaczął kopać mnie po brzuch. Nie mogłam oddychać. Nagle moje oczy zasnuły
się mgłą. Ból nie ustępował. Potem zelżał gdy pochłonęła mnie ciemność
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz